To ostatnio bardzo popularne na Podlasiu ciasto, goszczące najczęściej na weselnych stołach. Piszę "ostatnio", bo za moich czasów w ogóle się o nim nie słyszało. Tak, że jako rodowita Podlasianka dopiero teraz miałam okazję spróbować tego cuda. Na początek należałoby jednak ostrzec, że jest to ciasto dla cierpliwych - najpierw trzeba upiec co najmniej 10 placków, a potem jeszcze poczekać 24 godziny (lub nawet dłużej), zanim będzie można spróbować gotowego "Marcinka". Różnie bywa u mnie z cierpliwością, więc tym razem zrobiłam 3/4 porcji (wyszło mi 8 placków o średnicy 23 cm). Jeśli chodzi o sam przepis, to właściwie wszystkie źródła zgodnie podają taki sam. Jedyną różnicę stanowi masa. Osobiście skorzystałam z tej mniej znanej wersji (tak mi się przynajmniej wydaje), bez dodatku usztywniaczy. Jednak na wszelki wypadek podaję Wam też drugi sposób - do wyboru.
A teraz wrażenia smakowe: mnie osobiście ciasto bardzo smakowało, córcia też się nim zajadała, tylko m-żonek coś kręcił nosem, że brakuje w nim marmolady, ale tym akurat nie ma co się przejmować, bo gdyby to od niego zależało, pewnie dodałby marmoladę do każdego ciasta ;-)